Tradycja w górach – część druga, ostatnia

·

Jeśli nie czytaliście pierwszej części to zachęcam – niemniej jednak ta część nie ma powiązań z poprzednią. Chyba. W każdym razie poprzedni wpis, który możecie przeczytać tutaj dotyczy soboty, ten poniżej niedzieli. To chyba tyle. Miłego czytania!

Niedziela

Ciężki poranek. Milena położyła się spać późno, ale znowu wstała wcześnie. Jeszcze wczoraj po zgaszeniu światła usiadła na łóżku i mówi: Mama, pa, gwiazdy! To prawda, mieliśmy piękne gwiazdy z okna. Jak to mówią: w domu tego nie masz.

Wlokę się po kawę. Znowu zimno w tej parszywej kuchni. Tym razem oprócz nas są inni goście, więc czyham żeby ich nie spotkać. 1:0 dla mnie. Pakujemy się, piszę SMS do pani od kluczy, że wychodzimy i pakujemy się do auta.

Stajemy pod dworcem PKP – protip: jeśli idziecie na Wysoki Kamień to wyżej też jest parking, darmowy a to uczciwa cena.

W pewnym momencie dochodzimy do ładnych widoczków – naprzeciw jakiegoś osiedla czy czegoś – po prostu wzięli i wybudowali bloki na wzgórzu. Stamtąd jest piękny widok na dolinę, obok mamy zejście do Złotego Widoku. To taki punkt widokowy – obok jest możliwość wynajęcia noclegu. Właściciele zrobili tam mały tarasik, postawili ławki, krzesła, mapkę szczytów. Generalnie super opcja – widać całe Karkonosze, stok jest nasłoneczniony, można bez problemów dojechać wózkiem.

Rozpakowałam więc kuchenkę i zaparzyłam sobie pysznej kawki. Tak trzeba żyć. Potem ruszyliśmy na szlak. Musieliśmy przetarabanić się taki brzydki fragment żeby dojść do rozwidlenia ze ścieżką rowerową i potem już było dobrze. Na tyle dobrze, że wyciągnęłam sobie piwko, które targałam w plecaku. Mówcie co chcecie, ale takie piwko na trasie to inny klimat. W sumie na trasie to wszystko ma inny klimat, nawet kanapka z pasztetem.

Bunkier i kopalnia kwarcu

Kiedy piwko dochodzi do głosu, muszę zboczyć ze szlaku. Co mi przypomina, że muszę sobie kupić łopatkę do mojego „plecaka ucieczkowego” żeby nie musieć grzebać sto lat kijkiem w glebie. Niestety nie mam szczęścia i muszę się naczekać. W końcu się udaje, ale Milena mnie wydaje. Ja siedzę w krzakach a Milena krzyczy: Mama, szukam!! Dzięki, kochanie.

Wracam na szlak, idziemy niebieskim szlakiem. Jest powiedziałabym nudnawo, ale przyjemnie. Taka typowa niedzielna trasa bez większej spiny. W pewnym momencie widzimy jakąś budowlę. Coś jakby stróżówka, ale w tym miejscu? Jeszcze wszędzie dookoła betonowe słupy i druty, jak w jakimś obozie. Robię zdjęcia i zastanawiamy się co to jest – obok jest jakaś ścieżka, nie wiadomo o co chodzi. Akurat stamtąd wychodzą jacyś państwo i mówią, że tam jest bunkier.

Bunkier? Idziemy, wiadomo. Miejsce fajne, ktoś robił nawet ognisko, obok betonowa, porośnięta mchem konstrukcja. Niezbyt wygląda jak bunkier ale nie jestem specjalistką od wojskowych budowli. Jedyne moje doświadczenie z „bunkrami” to Twierdza Kłodzka i Riese. To tak nie wygląda. No ale nic, kij z nazwą idę zobaczyć co dalej – bo ta budowla to jakby most, labirynt – szlag wie. Wszędzie leżą pobite butelki i papierzaki.

Generalnie, kurde, ja rozumiem – jesteśmy na ognisku, jest, zakładam, ciemno, weszło piwo, wódeczka była pita więc chce się oddać mocz czy coś więcej, ale serio? W bunkrze? Przecież w razie czego moglibyśmy się tam schronić, to naprawdę chcemy spać obok gówien?

No nieważne. Przechodzę przez ten mini labirynt i za nim jest drugi budynek. Dookoła korzenie porośnięte mchem jak w jakiejś Luizjanie czy innej Karolinie Południowej. Podchodzę do budowli i mam jeszcze większe wątpliwości czy to bunkier. Nie wchodzę do środka, wizja wdepnięcia w ludzkie odchody mnie zniechęca.

W domu sprawdziłam: to nie był bunkier. To było składowisko materiałów wybuchowych dla pobliskiej kopalnie. Stąd te płoty i labirynty.

Szybko dochodzimy do kopalni. Generalnie niezbyt pamiętam to miejsce, z reguły byłam tam w nocy 😀 Ale Milena jest w siódmym niebie. Wspina się na głazy, skacze. Cieszy się jak w pewnym „sklepie z kamieniami” w którym raz byliśmy. Tak, niedaleko Wrocławia jest sklep w którym możecie kupić kamienie, kamienne fontanny i takie tam.

Rozkładam kuchenkę. Czas na kucharzenie.

Szef kuchni poleca dziś:

  • kasza kus kus z chińskim fixem i tuńczykiem w oleju + tajemnicza przyprawa Magdy
  • szybki kisiel z kubka

Przyjemnie tak siedzieć w słońcu, jeść tę kaszę i nic nie musieć. Niestety po jakimś czasie jednak musimy coś zrobić. Konkretnie wrócić. Wracamy tą samą drogą którą przyszliśmy. Koniec weekendu, czas wracać do domu.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *