W tym roku postanowiliśmy wrócić do małej tradycji. Tą tradycją była trasa ze Świeradowa-Zdroju do Szklarskiej Poręby. Tym razem miała z nami jechać Milena – a to oznacza WYZWANIE!
Uznaliśmy, że najlepiej będzie pojechać w piątek po pracy i w sobotę rano ruszyć na szlak. Chcieliśmy jak najwięcej przejść za dnia. Milena miała jechać w wózku-przyczepce także nie baliśmy się, że zamarznie (ta jak to było w nosidle – o tym kiedyś napiszę, o ile nie zapomnę) ale wiadomo, lepiej iść za dnia niż potem z tym wózkiem się tarabanić po kamieniach.
Z Wrocławia wyjechaliśmy po 18, a po 21 byliśmy zameldowani w pokoju. Posiedzieliśmy trochę, zaplanowaliśmy trasę i poszliśmy spać.

Sobota
Wstaję rano – nie moja decyzja. Milena uznała że 6 rano to dobra godzina na pobudkę. Za oknem mam widok na Wysoki Kamień – nie planowaliśmy tam iść bo z tego co pamiętałam to dojście nie było za bardzo wózkowe, ale widok mi się podoba. Nocą widać gwiazdy, za dnia wieżę.

We wspólnej kuchni jest zimno jak cholera – wróciłam więc po polar. Nówka-sztuka. Miał chrzest bojowy i zdał, mimo że M narzekał, mówiąc „za gruby kupiłaś”. Nie zna się, dobry jest.
Zrobiłam kawkę do blaszaka, wodę do termosu i wróciłam do ciepłego pokoju. Jeszcze musiałam zakombinować z czajnikiem bo okazało się, że kontakt przy czajniku nie trzymał się ściany. Ostatnie na co mam ochotę to spłonąć w tym przybytku, który ma klimat starej kamienicy i poniekąd nią jest. No dobra, villą bardziej ale klimat kamienicy. Naszą trasę zaplanowaliśmy tak, by iść ścieżkami rowerowymi z racji ich cywilizowanego przebiegu. Zapakowałam butelkę wody do gotowania na kuchence i pojechaliśmy do Świeradowa.
Świeradów – Chatka Górzystów
Zaczęło się od tego, że trochę źle stanęliśmy. Zaparkowaliśmy niedaleko wyciągu – to była zła decyzja, trzeba było stanąć bliżej centrum. Ale trasa jest jak najbardziej wózkowa. Asfalt, ubity szuter. Elegancko. Pierwszy postój robimy we wiatce. Nie rozstawiam kuchenki bo mi się nie chce, za to nalewam herbatki do termosu i zajadamy się z Mileną orzechami i kabanosami. Święci słońce i jest naprawdę przyjemnie.

Po kilku godzinach doszliśmy do Chatki Górzystów. Pora na rozłożenie kuchenki i przygotowanie zupki. Stawiam na chińskie zupki i piwo. Piwo oczywiście zimne, niesione z poświęceniem. Milena najpierw mówi, że chce pomidorową, potem że nie, a na końcu je sam suchy makaron. Trzylatka – nie dogodzisz.

Jest tak ciepło, że siedzę w krótkim rękawku, zdejmuję buty żeby stopy odpoczęły i naklejam plaster bo odgniotła mnie skarpetka – standard.
Siedzimy godzinkę i się zbieramy. Tu zaczynają się schody. Dochodzimy do miejsca, które nijak nie jest cywilizowane. To nie to ze zdjęcia poniżej. Jakby co 😉

Droga pnie się stromo do góry i leży kupa kamieni. M idzie na rekonesans. Ja czekam i oglądam mapę. Po lewej widzę ślady obozowiska. To spoko miejsce, mimo że blisko szlaku. Obok płynie strumień, można się schować w drzewach. Marzy mi się obóz w lesie, ale znając siebie bym chyba umarła ze strachu. M wraca i mówi, że nie ma opcji przejść. Za długo, za stromo, za dużo kamieni. Wracamy więc do Chatki i to zasadniczo koniec. M chce iść innym szlakiem, ale ja protestuję. Mamy 14km w nogach, jesteśmy w połowie a nasza trasa się skopała to co dopiero jak zaczniemy łazić to tu to tam. Decydujemy się na powrót do Świeradowa.
W drodze powrotnej jest mgła jak z powieści Kinga. Nic nie widać, ale jakoś dojeżdżamy do noclegu. Padnięci szybko idziemy spać. Nie wiemy gdzie pójdziemy następnego dnia, bo to zależy w jakim stanie obudzimy się rano. Część druga nastąpi…
Dodaj komentarz