W lesie rozlegał się odgłos kopyt. Jakby stado jeleni biegło jak oszalałe. Chwilę potem rozległ się ryk. W ogóle nie przypominał jeleni. Słychać w nim było ból i wściekłość.
W lesie było jasno. Normalna rzecz w czasie pełni.
Odgłos kopyt się zbliżał. Poczułam strach. Jelenie biegły prosto na mnie, choć jeszcze ich nie widziałam. Łamanie gałęzi, uderzanie kopyt, głośny szelest liści. Znowu ten ryk i nagle cisza.
Rozejrzałam się. Pusto. Za plecami usłyszałam sapnięcie. Odwróciłam się. Między drzewami stał on. Wielki. Futro pokrywało całe jego ciało. Miał żółte, jakby świecące oczy, a na głowie jelenie rogi. Stał na dwóch nogach. Nie był to jeleń.
Zaryczał i ruszył prosto na mnie. Nie mogłam uciec. Stałam. Do moich nozdrzy doszedł zapach mokrego psa i czegoś jeszcze. Czegoś martwego.
Był coraz bliżej, a ze mnie ulatywała dusza. Nic nie poczułam. Duszożerca po prostu przeze mnie przebiegł. Teraz obserwuję jak co miesiąc pędzi przez las szukając nowych dusz.
Dodaj komentarz